czwartek, 14 listopada 2013

Listopad

Czytam posty na Waszych blogach i zastanawiam się nad tym, jak łatwo niektórym osobom przychodzi pisanie notek na blogu. A ja od jakiegoś czasu nie mogę zebrać myśli żeby sklecić tutaj kilka słów. Ostatnio napisałam posta,  niestety przez przypadek chciałam edytować wpis i skasowałam. W zasadzie nic tam ciekawego nie było, ale notka "wyparowała" i już nie miałam weny aby ją odtworzyć.
Na górce życie toczy się swoim rytmem wyznaczanym przez pory roku. Pogodziłam się już z szarościami i jesienią. Połowa listopada prawie za nami. Jeśli mam być szczera to chyba bym wolała odrobinę śniegu. Przynajmniej przykryłby smutny zbrązowiały i szary świat. Aura za oknem w tym roku w miarę łaskawa chociaż nie obraziłabym się za więcej chwil ze słońcem. Zostałam sama z Młodym ponieważ święty znowu "na wygnaniu" w stolicy. Przyzwyczaiłam się przez te osiem miesięcy do jego obecności i niezbyt fajnie się czuję wiedząc, że znowu jestem sobie "sterem i okrętem".  Może chociaż zima okaże się łaskawa i oszczędzi mi "przygód", no ale życie bez przygód byłoby nudne, więc pewnie jakieś niespodzianki wyskoczą, jak zawsze. Nie ma co wyprzedzać faktów.
Na razie muszę się przyzwyczaić do swojej samotni i przestawić na trochę inne funkcjonowanie, co za tym idzie będę miała więcej ruchu, a ruch to zdrowie. Za chwilę sama siebie przekonam, że w sumie fajnie, że święty wyjechał :). Oczywiście żartuję, ale życie w naszym kraju niestety nie pozostawia nam wielu wyborów.

Moje dziewczyny już niestety mleczka nie dają. Sery które ostatnio pokazałam na blogu były faktycznie tymi ostatnimi. Ponieważ mleka z dnia na dzień było coraz mniej w szybkim czasie udało mi się je całkowicie zasuszyć. Mam nadzieję, że Dzidziol spisał się na medal i końcem zimy pojawią się na świecie małe Dzidziolowe dzieciaki. Wszystko na to wskazuje, pod koniec września bujnie rozwijało się "kozie życie erotyczne" i mam nadzieję, że coś z tych igraszek wyszło.
Z drobiowej ferajny zostało 10 kurek i dwa koguty. Reszta zaginęła w tajemniczych okolicznościach. Już sama nie wiem do końca czy lis był sprawcą, czy może człowiek, który "potrzebował pilnie" moich kur. A może pół na pół. Sprawa pewnie się kiedyś wyjaśni. Ogólnie dziwne rzeczy działy się na naszej górce wczesną jesienią. Nie złapaliśmy człowieka przez którego znowu zaczęłam się bać wychodzić po zmroku z domu, a który plądrował po obejściu. Nie zginęło zupełnie nic cennego, były to raczej złośliwe wybryki, ale nabawiłam się przez niego niezłej nerwicy. Nie wiem czy jeszcze wróci, mam nadzieję że nie. W związku z zaistniałymi incydentami mam teraz koło domu istne "eldorado". Lampy czujnikowe biją na odległość, a sąsiedzi chyba pomyśleli, że zwariowaliśmy. Monitoring też mamy.
Tyle wieści z górki.
Pozdrawiam serdecznie Wszystkich czytelników którzy do mnie zaglądają. Dziękuję że czytacie moje posty, komentujecie, odwiedzacie wirtualnie i pozostawiacie miłe komentarze. Do napisania ...